Klimat na świecie ociepla się coraz bardziej, przez co skraca się sezon narciarski. Właściciele wyciągów są zmuszeni szukać dochodu nie tylko zimą i otwierają się także na sporty letnie. Ku uciesze rowerzystów na całym świecie, najczęściej kończy się to tworzeniem przy wyciągach tras szumnie nazywanych flowtrailami. Ponieważ powstaje tego coraz więcej, postanowiliśmy sprawdzić osobiście, czy faktycznie można na nich poczuć “flow”.
W ciagu pięciu dni odwiedziliśmy sześć miejscówek w Austrii, Włoszech i Szwajcarii, z których większość chwaliła się właśnie takimi trasami. Pozostałe miały szlaki do jazdy bardziej enduro. Pojechaliśmy w pięć osób, z których każda ma trochę inne upodobania co do tras, co się przekłada na w miarę obiektywną ocenę. Trasy ocenialiśmy zarówno z punktu widzenia rowerzysty, jak i projektanta tras. W ocenie zawsze kończyło się to porównaniem z projektami dobrze nam znanymi od lat – Singltrekami pod Smrkiem i Rychlebskimi Ścieżkami. Objeździliśmy na nich każdy kamień, wiemy jak znoszą częste użytkowanie, znamy też plusy i minusy całych założeń.
Przede wszystkim wiemy, że zaprojektowanie samych tras to nie wszystko. Jeśli już budujemy coś, co ma przyciągnąć w daną okolicę tłumy rowerzystów, należy też pomyśleć o stworzeniu odpowiedniej infrastruktury i usług. Mówimy tu o restauracjach, myjkach do rowerów, stacjach naprawy rowerów, parkingach, wypożyczalniach czy odpowiednio dużej bazie noclegowej przyjaznej użytkownikom z rowerami. Teoretycznie nie jest to niezbędne, żeby jeździć po ścieżkach, ale zdecydowanie ułatwia rowerzystom wycieczki. Nie muszą zabierać ze sobą jedzenia na cały dzień, dużej ilości narzędzi, czy dojeżdżać z odległych noclegów autem. Dzięki temu będzie im się jeździło przyjemniej, a przy okazji lokalna gospodarka dostanie zastrzyku gotówki. Jest to szczególnie ważne z punktu widzenia inwestora.
Jeśli chodzi już o samą budowę tras, wiemy co jest niezbędne, żeby poczuć na nich flow. Przede wszystkim nie mogą być nudne, czyli cały czas musi się coś na nich dziać. Co to oznacza z punktu widzenia projektanta? Nie można budować samych prostych o podobnym nachyleniu w nawroty. Rowerzysta po trzech nawijkach już się znudzi. Trzeba różnicować nachylenia (oczywiście jednocześnie unikając fall line’u) i projektować na trasie pionowe nierówności w postaci muld, garbów, hopek, stolików, step-up’ów, dropów, itd. Nie muszą one być duże, wszystko zależy od poziomu trudności danej ścieżki. Ważne żeby unikać odcinków, na których nie dzieje się kompletnie nic. Projektowanie samych band też nie jest rozwiązaniem – dobrze zaprojektowane płaskie zakręty też są fajne. A im większa jest różnorodność na trasie, tym lepsze są wrażenia po jej przejechaniu. Nawet krótki podjazd na zjeździe jest urozmaiceniem – nie męczy bardzo, a pozwala dodać długości całej trasie.
Na koniec jeszcze jedna ważna zależność – flow można poczuć zarówno na trasach zupełnie gładkich (Singltrek pod Smrkiem), prawie naturalnych szlakach pełnych kamieni (zjazd z Bernina Pass do Poschiavo), jak i na trasach mieszanych, z wybudowanymi rock gardenami i wykorzystujących np. duże głazy (Superflow na Rychlebskich Stezkach). Ważne jest, żeby projektując sieć tras dać użytkownikowi kilka różnych opcji do wyboru. Jest to szczególnie istotne w momencie, gdy trasy są przy wyciągu – mały wysiłek przy dostaniu się na górę powoduje, że robi się daną linię wielokrotnie w ciągu dnia. Dlatego jeśli jest tylko jedna trasa, albo kilka podobnych, mogą się znudzić nawet po jednym dniu, pomimo że będą zrobione idealnie. Poza tym jeśli przyjeżdża się ze znajomymi albo rodziną, każdy może znaleźć coś dla siebie w mniej więcej tym samym miejscu. Czyli wjeżdżają na górę razem, a później każdy wybiera dla siebie preferowaną trasę o odpowiednim poziomie trudności.
Tego właśnie szukaliśmy na tej wyprawie i byliśmy ciekawi jak z tymi zagadnieniami poradzili sobie nasi zachodni sąsiedzi.
Wnioski ogólne? Okazuje się, że wcale nie jesteśmy w tyle za zachodnimi sąsiadami, przynajmniej jeśli chodzi o projekt i wykonanie tras. Widoki owszem, czasami trudno przebić majestatyczne Alpy, ale nasze góry też mają swój urok i niepowtarzalny klimat. To z czym jesteśmy trochę do tyłu, to sama infrastruktura przy trasach i kultura na szlakach. Na zachodzie widać różnicę w globalnym podejściu do projektu i bardziej rozwiniętej świadomości społeczeństwa. Poza trasami widać dużo więcej udogodnień dla turystów rowerowych, a na szlakach czuć większą akceptację i zrozumienie pomiędzy różnymi grupami turystów. Niektórym może wydawać się to mało istotne w porównaniu z samą trasą, ale w kontekście wrażeń z całego wyjazdu otoczka robi dużą różnicę. Jeśli i trasy i infrastuktura dookoła nich są dobre, ludzie częściej do nich wracają.
Nasi zachodni sąsiedzi niby to wiedzą, ale jak na razie nie zawsze zatrudniają odpowiednich ludzi do projektowania. Część odcinków jest zbyt szybka, aby nie hamować, a część zbyt monotonna, żeby mieć na nich frajdę. W wielu miejscach widać też nieumiejętne poradzenie sobie z ukształtowaniem i ograniczoną dostępnością terenu. Skupianie tras bezpośrednio przy wyciągach często jest wyzwaniem, ponieważ dostępny teren jest mocno ograniczony nartostradami i inną infrastrukturą z nimi związaną. Czasem lepszym rozwiązaniem jest wwieźć rowerzystów wyciągiem, ale potem skierować ich np. w inną dolinę.
Różnicę w jakości projektu widać w miejscówkach, gdzie skorzystano z pomocy bardziej doświadczonych projektantów i budowniczych, np. w St. Moritz. Tam trasy są naprawdę świetne i dobrze zgrane z pozostałą infrastrukturą. Takie przykłady powinno się naśladować.
Poniżej linki do artykułów o poszczególnych miejscówkach:
Petzen – najdłuższy flowtrail w Europie
Rabbi – miejscówka rozwojowa
Livigno – wszystkim znane i lubiane
Bernina Pass – Swiss quality
Flims/Laax – Z lodowca prosto na flowtraile
Soelden – The Foundation of Bike Republic Sölden