Jeśli chodzi o miejscówki na rower oblegane przez Polaków to już jakiś czas temu jezioro Garda zostało przebite przez Finale Ligure. Słyszeli o tej miejscówce chyba już wszyscy i każdy albo tam już był, albo planuje się tam wybrać. A że było nam po drodze w transferze z Hiszpanii do Słowenii, to tej wiosny też dotarliśmy do Finale. W związku z otoczką oczekiwania były spore i trzeba przyznać że nam osobiście nie do końca trafiło w gust. Widzimy dlaczego niektórzy się nim zachwycają, ale dla nas nie jest to MTB w czystej postaci. Ale zacznijmy od początku.
Finale Ligure jest położone niezwykle malowniczo. Bliskość ciepłego morza, ładne plaże, urozmaicona rzeźba terenu, ciekawe formacje skalne i pełne klimatu zabytki sprawiają, że ten region przyciąga rzesze turystów. I widać to zarówno w miejscowościach jak i na szlakach. Ale jak komuś tłok nie przeszkadza może się tutaj wybrać z całą rodzinką, nawet jeśli jest ona nierowerowa. Atrakcji jest tu dużo, więc nudzić się na pewno nie będą.
Trzeba tylko brać pod uwagę, że Liguria do najtańszych regionów Włoch nie należy. Choć może porównując z innymi okolicznymi miejscówkami i tak nie jest źle. Przynajmniej jedzenie jest dobre, więc warto. Polecamy zwłaszcza małe pizzerie otwarte od 20:00. Pizza i farinata miodzio. To drugie to placek z mąki z ciecierzycy, czyli białkowa bomba energetyczna. Dla rowerzysty w sam raz, zwłaszcza jak mięso już mu się znudziło.
Pierwsze co rzuca się w oczy w miejscowości to ilość taksówek dla rowerzystów. Ewidentnie shuttle bus jest to główny sposób jakim fani MTB dojeżdżają w Finale na trasy. Wynika to z prostej przyczyny – góry dookoła miejscowości są dosyć cywilizowane, przez co prawie na każdy szczyt można dojechać asfaltem. Jest to duży plus dla osób, które chcą zaliczyć jak najwięcej zjazdów w ciągu dania. Z drugiej strony jak nie chcesz go użyć, przyjemnie nie jest. Sensownych podjazdów nie asfaltowych jest mało, a z powodu miliona rowerowych taksówek nawet na mniej ruchliwych asfaltach jedzie się w chmurze spalin. Nie jest to ani zdrowe ani przyjemne.
Ale przejdźmy może do sedna, czyli zjazdów. Potencjał jest duży, bo do wykorzystania mamy tutaj 1000 m w pionie. Efekty? Jeździliśmy tam dwa dni i na dłużej nie chcieliśmy zostać. Pierwszego dnia robiliśmy trasę EWS, drugiego testowaliśmy klasyki. Trasa EWS w porównaniu z tą z Zona Zero była beznadziejna. Same odcinki „pomiarowe“ może nie byłyby złe, ale było strasznie dużo transferów w górę i dół po szutrach i asfaltach. Trochę wstyd ludziom coś takiego proponować.
Trasy w górnej części są niczego sobie – dużo poziomów trudności do wyboru, trochę zakrętów, trochę korzeni i kamieni, jest gdzie pompować i skakać. Do tego nie jest za stromo, więc nawet mimo dużego natężenia ruchu nie ma tarek. Niżej się robi zdecydowanie gorzej – opcji jest tyle, że trudno się w nich połapać, zwłaszcza że oznaczenie nie jest najlepsze. I o ile góra sprawiała wrażenie budowanego z myślą o rowerach, to dół jest chyba po to żeby na koniec dnia dostać się jak najszybciej w dół. Ścianka za ścianką ściankę pogania. Jak ktoś chce takie poćwiczyć to jest to dla niego idealne. Dla nas to było marnowanie przewyższenia.
Ogólnie widać, że trasy są wyznaczane głównie z myślą, że nikt na górę bez pomocy auta nie wjeżdża. I wszyscy mają cięższe maszyny. Taki Bike Park, tylko zamiast wyciągu wjazd busem. Krosiarzom pewnie podobałyby się asfaltowe przełęcze, ale w dół dla nich nie ma nic, zwłaszcza w dolnej partii – mogą tylko zawrócić i pojechać w dół jak przyjechali. Więc jest to miejscówka stricte wyspecjalizowane pod miłośników DH, którzy podjeżdżać nie lubią. Albo zawodników Enduro, którzy chcą treningowo zrobić jak najwięcej powtórzeń w dół.
Podsumowując, Finale Ligure nas nie urzekło. Na pewno wielu osobom się spodoba, ale to zdecydowanie nie nasz klimat. Za bardzo przypomina to Bike Park skąpany w oparach palonego diesla. Jesteśmy może trochę staroświeccy – lubimy na zjazd zasłużyć, ale nie krztusząc się spalinami. A jak już się napocimy na podjeździe, chcemy zacieszać przez cały zjazd. Polecamy osobom, które chcą się porządnie wyjeździć na zjazdach (a w górę shuttle), albo chcą ze sobą zabrać nierowerową rodzinkę.