Livigno odwiedziliśmy już nie po raz pierwszy i w dalszym ciągu możemy powiedzieć, że nie zjeździliśmy tam wszystkiego. Powód? – Po prostu ścieżek jest tam niesamowicie dużo. Przy wyciągach są trasy dedykowane rowerzystom, a poza nimi jest mnóstwo szlaków pieszych, które z każdym rokiem są coraz lepiej przystosowane do potrzeb rowerzystów.
Po pierwszym pobycie w Livigno uznaliśmy, że trasy przy wyciągach są nudne, ale na pozostałych można nieźle zaszaleć. Jednak niedawno otworzono dużo nowych tras przy wyciągu Carosello, więc postanowiliśmy dać im drugą szansę. Przejechaliśmy wszystkie otwarte trasy, przyjrzeliśmy się także z gondolek liniom w trakcie budowy. Wnioski ogólne? Naszym zdaniem szału nie ma.
Pierwszy problem pojawia się po wyjściu z górnej stacji, bo mapa tras owszem jest, ale drogowskazów jak na nie trafić już nie ma. Cała góra była rozkopana, pewnie jakaś przebudowa na zimę, ale to nie usprawiedliwia braku oznaczeń w szczycie sezonu. Istniejące drogowskazy też nie są dobrze wykonane, ponieważ można nimi obracać. Co zdaje się być ulubionym zajęciem tamtejszych krów – zahaczają o nie zadkiem i później bądź tu mądry gdzie tu jechać.
Jeśli chodzi o same trasy, to widać dużo braków projektowych i wykonawczych. Duża ilość odcinków jest zdecydowanie za szybka, co przy wysokim obciążeniu tras kończy się wszechobecnymi głębokimi tarkami. W kilku miejscach zbyt duże nachylenie mogłoby być tłumaczone ukształtowaniem terenu i jego ograniczeniem infrastrukturą narciarską. Ale z kolei w innych miejscach ta sama trasa jest zupełnie płaska i nudna. Wystarczyłoby zwiększyć nachylenie na początku, a na końcu nie musiałoby być tak stromo. Poza tym umiejscowienie rollerów na stromych odcinkach zamiast na wspomnianych płaskich jest zupełnie bez sensu. Na płaskim trzeba dopedałowywać, a rollery na stromym tłumić. Ogólnie, podobnie jak w Petzen, na odcinkach pomiędzy zakrętami za mało się dzieje. Jakieś garby czy muldy bardzo urozmaiciłyby całą trasę.
Na Blueberry line widać ambicję dorównania trasom z pobliskiego St. Moritz, przynajmniej w założeniach. Niestety, jeśli chodzi o wykonanie, to wygląda to bardziej jakby je budowali na podstawie tego co słyszeli, a nie widzieli i zmierzyli. Trzeba przyznać, trasa jest bardziej urozmaicona niż pozostałe. Ma bardzo przyjemny odcinek zwolnienia w lasku z ostrymi zakrętami i kilkoma korzeniami. Ale poza tą sekcją jest zdecydowanie zbyt stroma i mówiąc krótko mało “flow”.
Zdecydowanie najlepsza była nitka Rollercoaster. Najbardziej urozmaicona, pełno różnych odwróceń nachyleń, dobre zakręty. Jednak i na niej też wykonawcy nie uniknęli błędów – zabrakło otwarć ścieżki, przez co woda stała na trasie przed każdym większym rollerem i stolikiem. Jak chciało się polatać, trzeba było się pomoczyć.
Naszym zdaniem jeśli już korzystać z wyciągu Carosello, to lepiej poeksplorować drugą stronę doliny. Nie ma tam tras stricte rowerowych, ale szlaki piesze zostały przeprojektowane na bardziej przyjazne rowerzystom. Efekt – większy flow niż w bike parku. Jest kilka odcinków zbyt nudnych i stromych, ale mając na uwadze, że to trasa głównie piesza, i tak jest to całkiem niezły kompromis pomiędzy potrzebami pieszych i rowerzystów.
Co potwierdza naszą tezę sprzed lat – Livigno wygrywa trasami pieszo-rowerowymi. Są one na łagodniejszych stokach, co w sumie trochę tłumaczy brak wyciągów. Ale to co dla narciarzy może być zbyt nudne, jest rajem dla rowerzystów. Szlaki spokojnie pną się w górę i w dół, pełno na nich “smaczków” w postaci kamienistych sekcji czy naturalnych muld. Zdarzają się bardziej strome odcinki, ale przy tej długości tras są one mało zauważalne. No i można równo podjechać jak i zjechać fajną, wąską ścieżką. Żeby pogodzić potrzeby pieszych i rowerzystów, często pojawiają się alternatywne drogi na dane przełęcze. Piesza jest szybsza i bardziej stroma, rowerowa jest dłuższa, ale łagodniejsza.
Jeśli chodzi o samą miejscowość, to widać, że rowery to drugi sport po nartach/desce. Jest dużo sklepów rowerowych, restauracje są przyjazne rowerzystom. Nasi rodacy często tu trafiają, bo panie w kasach mówią po polsku. Brakuje jednak chociażby “publicznych” miejsc do umycia roweru, zwłaszcza przy wyciągach – większość jest w hotelach, czy przy sklepach rowerowych. Jest wprawdzie jedna automatyczna myjnia rowerowa, ale wygląda jak skomplikowany stwór, który pochłania twój rower. Pewnie dlatego nie wszyscy chcą z niej skorzystać.
W sumie w Livigno mieliśmy tym razem dwa krótkie (z powodu aury) wyjścia na rower, które potwierdziły nasze wcześniejsze wnioski – w dolinie jest gdzie pojeździć, ale zdecydowanie szlakami pieszo-rowerowymi. Także idealnym rozwiązaniem jest uzbrojenie się w kondycję i eksplorowanie wszystkiego poza bike park’ami. W ten sposób o wiele łatwiej znaleźć flow.