W Portugalii na tym wyjeździe spędziliśmy czasu najwięcej, a na rowerach pojeździliśmy najmniej. Wynikało to z kilku faktów – nietypowo dla nas pozwiedzaliśmy trochę na nogach, większość czasu spędziliśmy na konferencji, no i w sumie nie było po czym jeździć. A szkoda, bo potencjał jest – co widać po tym, że przyciąga budowniczych tras.
Autem przejechaliśmy cały kraj wzdłuż i wszerz. Widzieliśmy szybko zmieniający się krajobraz, który można by było świetnie zagospodarować pod trasy rowerowe. Wybraliśmy najbardziej polecaną w Internecie miejscówkę przy oceanie i tam zaczęliśmy zwiedzanie na rowerze.
Wybrany przez nas singiel do oceanu był całkiem przyjemny – nie za łatwy i nie za nudny. No i widoki na samym dole zdecydowanie wciągały. Niby wszyscy wiedzieliśmy, że fale będą większe, ale nie spodziewaliśmy, że patrzenie jak się rozbijają o skalisty brzeg aż tak hipnotyzuje. Widać to na zdjęciach poniżej – to pierwsze pozowane na FB, a to drugie przedstawia co tam tak naprawdę robiliśmy.
Ogólnie do polecenia, ale turystycznie. Jest stosunkowo łatwo, do plaży/klifów, więc jest akcent wakacyjny, a do tego roślinność, która dla nas jest już egzotyczna. Ogólnie w ogródkach jest pełno kwiatów, które u nas można hodować jedynie w doniczkach lub szklarniach.
Po zaliczeniu oceanu pojechaliśmy na najwyższą górkę w okolicy, która obiecywała świetne trasy. Naszym zdaniem trochę nas oszukała – spodziewaliśmy się zbierać szczęki z podłogi, a znaleźliśmy taki mały bike park bez wyciągów. Większość tras można było określić jako zjazdowe. Mało szanowały wysokość, za dużo się na nich też nie działo – głównie drewniane progi i dropy. Łatwiejsze trasy były już dużo ciekawsze – nie trzeba było na nich smażyć hebli, pojawiały się i korzenie i kamienie, ciekawe mostki i przejeżdżało się przez klimatyczne zakątki. Ogólnie dało się pojeździć, ale po najlepszych trasach MTB w Portugalii spodziewaliśmy się czegoś więcej.
Ale że widzieliśmy potencjał na coś lepszego (dużo górek, fajne skały i klimatyczne miejsca), to stwierdziliśmy, ze zanim się zupełnie zrazimy, poczekamy na to, co nam lokalesi na konferencji pokażą. Ten punkt w programie nosił szumne miano „epic bike ride”, więc zapowiadało się nieźle. W Agueda trochę zwątpiliśmy, bo do jakichkolwiek gór był kawałek, a żadnego podwożenia autobusami w planach nie było. I się niestety nie pomyliliśmy – to nie był 'epic bike ride’, to był epic fail.
Złą jakość tras przebijała tylko ogólna maniana organizacyjna i beznadziejny przewodnik. Na miejscu zbiórki czekaliśmy blisko godzinę, a drugie tyle przy sklepie rowerowym, gdzie część grupy odbierała swoje maszyny. Trwało to tyle, bo obsługa się pojawiła za późno. Do sklepu przewodnik nas poprowadził po głównych drogach, ale uznaliśmy że może inaczej się nie da.
Potem było tylko gorzej – dalej po asfaltach, w dół też, a do tego widać było że przewodnik sam nie wie gdzie jest. Gdy w końcu po 2 h zobaczyliśmy na jaką „naturalną ścieżkę” nas zabrał byliśmy w szoku. Jakiś szuter, który wjechał w rzekę, potem w las po ścince. Pełno gałęzi, ścieżki nie ma i sobie jedź.
Zapytaliśmy przewodnika czy ten kolejny to coś podobnego, a gdy potwierdził, zawinęliśmy się z powrotem. I po chwili konsultacji z mapą udało nam się znaleźć powrót nie po głównej drodze – tylko bocznymi szutrami i ścieżkami. Dlaczego tamtędy nie jechaliśmy wcześniej nie rozumiemy. Jedno jest pewne – gorszego przewodnika nie widzieliśmy.
Z drugiej strony Portugalia ma duży potencjał naturalny i takie miasta jak Agueda chcą w rowery inwestować. Efekt – chociażby Urban Bike Park, w którym palce maczali (a właściwie łychę koparki) nasi znajomi budowniczy tras (chłopaki z Trail Solutions, czy Super Trail Brothers). Być może jak kilku z nich skusi łagodny klimat, zamieszkają tam i zbudują trochę tras. Ale to może potrwać.
Na razie Portugalii na rower nie polecamy. Ludzie są tam przyjaźni, jednak na szlakach MTB się nie znają. Zorganizowanie dobrej imprezy idzie im świetnie, ale flow nie czują. Na urlop bez roweru może być przez to ciekawie, ale przecież nie tego szukają miłośnicy dwóch kółek.