Rabbi była jedyną miejscówką na naszej wycieczce bez możliwości wbicia się na górę wyciągiem czy innym alternatywnym źródłem transportu. Powiedzmy że miał to być dzień enduro po naturalnych szlakach, “odpoczynek” od flowtrail’i. Skończyło się to niestety butowaniem do góry, a co gorsza czasem sprowadzaniem w dół. Z tym czasem w Alpach się trzeba liczyć, jeśli wybierasz na niesprawdzone trasy.
Zaczynaliśmy w miejscowości Bagni di Rabbi (1 222 m), z której kierowaliśmy się na Rifugio Stella Alpina. Początkowo jechaliśmy asfaltem, który potem przechodził w drogę szutrową, miejscami dość brutalnie nachyloną. Było cieplutko i wilgotno, więc pot lał się z nas strumieniami. Nie pomagało, że była akurat niedziela i wszyscy okoliczni mieszkańcy zdecydowali się na pieszą wycieczkę. Co akurat we Włoszech oznaczało, że wsiadali w swoje Pandy 4×4 i wjeżdżali nimi jak najwyżej, zostawiając nas za sobą w chmurach spalin.
Na szczęście powyżej piętra, gdzie Pandy jeszcze dawały radę podjechać, drogi przeszły w single przyjemnie trawersujące stoki. Dodatkową atrakcją były czasem nawet ambitne sekcje techniczne, które urozmaicały długi podjazd (atakowaliśmy z 1 222 m na 2 957 m). Powyżej schroniska Rifugio Stella Alpina szlak robi się mniej przyjazny rowerom – niektóre odcinki można jeszcze jechać, ale większość trzeba iść z rowerem na plecach. Ale trudy nagradzają piękne widoki na krystalicznie czyste jeziorka i alpejskie roślinki. Poza tym jak na Alpy był to stosunkowo łatwy podjazd na 2 957 m (Gleckspitze). Właściwie jadąc/idąc nim oceniliśmy go na równie fajny zjazd, zwłaszcza że sekcję szutrową podjazdu można było zastąpić szlakiem w dół. Widzieliśmy też, że w budowie jest szlak pieszo-rowerowy, który łagodnie trawersował stok w dół. W przyszłości na pewno fajnie by było go wykorzystać.
Tym razem jednak przekroczyliśmy przełęcz Lago Corvo i zaczęliśmy zjazd w inną dolinę. I to z perspektywy czasu oceniamy jako błąd. Początek był jeszcze fajny – luźna nawierzchnia, czasem jakaś sekcja, mocna ekspozycja dodawała dreszczyku emocji. Może trochę szybko marnowało się przewyższenie, ale w wysokich górach czasem inaczej się nie da. Gorzej było potem – naprawdę trudny technicznie trawers. Miejscami nie było wyjścia i trzeba było butować, i to zarówno w dół jak i w górę. Kolejne sekcje zjazdu też zaskakiwały. Coś, co z góry wyglądało jak przyjemny singiel bez kamieni, okazał się techniczną rąbanką. Do tego na następnej sekcji dochodziło jeszcze mocne nachylenie. Nie pocieszało też zakończenie – stromy brukowany szlak poprzecinany drewnianymi progami odprowadzającymi wodę.
Trzeba jednak było przyznać, że trasa była naprawdę piękna widokowo. Mijało się Waterfalls of Saent, które warto zobaczyć, choć może lepiej na piechotę, a nie z rowerem. Chyba że zagryzie się zęby, ostro potrenuje i zacznie tak wymiatać, że przejedzie się każdą techniczną pułapkę. Póki co, rowerem lepiej zjechać z przełęczy z powrotem na stronę Rifugio Stella Alpina. Zwłaszcza za jakiś czas, kiedy skończą budowę szlaku pieszo-rowerowego.
Ale tak czy inaczej przygoda była :D