Tej wiosny musieliśmy pojawić w dwóch dość odległych od Polski miejscach Europy w dość zbliżonym czasie. 7-9 kwietnia w Agueda (Portugalia) odbywał się doroczny szczyt IMBA Europe (relacja tutaj), a 14-23 kwietnia w Jamnica (Słowenia) mieliśmy kurs EO-MTBInG (więcej tutaj). Logicznym wyborem byłby pewnie samolot, ale my, jak prawdziwi nomadzi, wybraliśmy zamienić nasze auto w mobilny dom na prawie 3 tygodnie.
Wyjazd był oczywiście w trybie oszczędzanie, co się przekładało na: jedno auto, 4 osoby, 4 rowery (wkładane do środka, więc żeby nie tonąć w morzu rzeczy obowiązywał limit bagażu). Niektórzy spali w aucie, niektórzy na zewnątrz – zależy na co kto miał ochotę. Przetestowaliśmy przenośny prysznic, samopompujące się maty, spanie w hamaku, pralnie publiczne i zatyczki do uszu. Te ostatnie robiły furorę przy transferach – gdy spaliśmy na parkingach dla tirowców. A maty łataliśmy częściej niż dętki, więc Decathlon się nie popisał.
Pełen koczownik miał pewne ograniczenia – po powrocie trochę nie wiedzieliśmy co zrobić z takimi luksusami jak łóżko, prysznic czy zlew. Zdziwiliśmy się jak dużo czasu zajmowało się nam zbieranie na rower i ogarnianie po bez tego typu udogodnień. Ale jednocześnie mieliśmy dużo swobody – nie trzeba było nic rezerwować, a w konsekwencji śpieszyć się po odbiór noclegu. Po prostu jechaliśmy tam, gdzie miało świecić słońce i było po czym pośmigać. Spaliśmy gdzie nas akurat zmogło, jedliśmy gdy bylismy głodni. Warunki nie zawsze były super, ale zdarzały się i takie obozowiska, w których za widok można by było sprzedawać bilety.
Ogólnie warto było pojechać na tego typu wyjazd, bo można było w dość krótkim czasie zwiedzić miejsca o zupełnie różnym charakterze. Surowe serce Pirenejów, lekko egzotyczną Portugalię, interior Hiszpanii (ten przy miastach i ten w dziczy), północne Włochy. I w każdym z tych miejsc inne góry i trasy o różnym charakterze. Żadna wycieczka poza koczowniczą nie jest w stanie zaoferować tak odmiennych klimatów w tak krótkim czasie.
No i w końcu mieliśmy „po drodze“ interior Hiszpanii, który na naszej liście do odwiedzenia już o paru dobrych lat. Zdjęcia stamtąd zawsze były niesamowite, a mapy też kusiły – same góry i ludzi mało. Jedyne co zatrzymywało to odległość. Czy trasy będą na tyle fajnie, żeby uzasadnić 2,5 – 3 tys. km siedzenia w aucie? Zwłaszcza, że w trasie trzeba ominąć tyle ciekawych miejsc do zobaczenia. I IMBA Europe w końcu dała nam pretekst organizując szczyt w Portugalii. Dzięki!
Doświadczaliśmy oczywiście nie tylko trasy, ale również klimat miejsc, jedzenie, supermarkety, autostrady, prysznice autostradowe oraz przeróżne charaktery kierowców i lokalesów.
Krajobrazowo najbardziej nas zaintrygował interior Hiszpanii – odludzie i góry po horyzont. Jak kogoś mijało się na drodze, widać było szok na twarzy. Nic tylko zwiedzać, zwiedzać, zwiedzać.
Smakowo wygrały zdecydowanie Włochy – genialna pizza i farinata. To ostatnie to placek z mąki z ciecierzycy, czyli niezłe źródło białka dla aktywnych nie przepadających za mięsem. Choć Portugalia też była ciekawa – potrawy smaczne, a przy tym bardzo nietypowe. W Hiszpanii za dużo knajp nie zwiedziliśmy, ale za to zakupy robiło się zdecydowanie najlepiej (i najtaniej). A przynajmniej w regionach, w których byliśmy (czyli mniej turystycznych niż oblegane wybrzeże).
Porównanie autostrad jest skomplikowane, bo trzeba brać pod uwagę dużo czynników – cenę, stan, ruch, ograniczenia, radary. Ale i tak wygrywa interior Hiszpanii – mało odcinków płatnych, stosunkowo mały ruch i zarąbiście dużo ostrych (przy prędkościach autostradowych) zakrętów.
Najbardziej wyluzowani kierowcy byli we Włoszech. Może nawet za bardzo – pewny Fiat Ducato, przezywany przez nas Ducati przy 140 ścinało zakręty w trzypasmowym tunelu. I tak nie było najszybsze – wyprzedzali je Szwajcarzy, do których obce mandaty widać nie dochodzą. A nawet jeśli, to widać dla nich jest to żaden wydatek.
Łazienki autostradowe były najlepsze w Portugalii. Tamtejsze autostrady świecą pustkami, więc i prysznice są mało używane, dzięki czemu są czyste i przestronne. No i najważniejsze – w cenie autostrady. Wymieniało się tylko kluczyki do auta na kluczyk do prysznica i można się było wykąpać w ciepłej wodzie, co w trybie koczownika jest wyczekiwanym luksusem.
Minusem w Portugalii była zbytnia maniana w różnej postaci. Do najgorszej należały różne systemy płatności za autostrady. Robiło to lekki mętlik w głowie. W jednym miejscu płaciło się przed, w innych po, a jeszcze gdzie indziej był via toll. Najgorsze że bez uprzedzenia i ze skomplikowanym systemem płatności dla nie-Portugalczyków.
Po przekroczeniu granicy francusko-hiszpańskiej na południe wyzwaniem było też tankowanie gazu. Stacji jest dużo i są stosunkowo tanie (w skali EU), ale trzeba na nich dostać przejściówkę, a nie wszystkie je mają. Musieliśmy się posiłkować Internetem, żeby je namierzyć, a nie marnować czasu na zajeżdżanie do każdej i zadawanie pytań na migi.
Autem zrobiliśmy 7500 km i zdecydowanie zmieniło nam to perspektywę na to, co to znaczy blisko. Ostatni etap podróży – z Jamnicy do Polski – zleciał nam błyskawicznie, choć było to 8 h drogi. Mieliśmy wrażenie, że dopiero co wsiedliśmy do auta, zagraliśmy w jedną gierkę, pooglądaliśmy widoki i już byliśmy w domu. Zabawne też było to, że czuliśmy się jak u siebie już tak od połowy Czech.
A na rowerach? Poszaleliśmy! O każdej z miejscówek możemy sporo poopowiadać. Niektóre mogą być dla Was odkryciem, o innych pewnie już wiele słyszeliście. Choć nasze wrażenia z tych ostatnich są nieco kontrowersyjne, więc warto przeczytać opisy wszystkich. Linki poniżej i zapraszamy do czytania!
Interior Hiszpanii:
Zona Zero – raj MTB na skraju cywilizacji
Sierra di Guadarrama – skarb MTB koło Madrytu
Portugalia: Niespełniony portugalski sen o Enduro