Ostatnio POMBA zawitała z rowerami w Izraelu. Wyprawa udała się świetnie, o czym w wolnej chwili napiszemy relację. Z fotorelacji na naszym profilu FB największą furorę i najwięcej pytań wywołało zdjęcie lotniskowe – my i zapakowane rowery. Wszyscy byli ciekawi, czy nasze rowery tą podróż przeżyją – poniższy artykuł jest niejako odpowiedzią na te pytania.
Bilety lotnicze kupiliśmy okazjonalnie jakoś miesiąc przed wyjazdem, noclegi załatwiliśmy tydzień później. Jedyne co pozostało to się spakować i wymyślić jak zapakować rowery. Do tej pory rowery przewoziliśmy tylko autem, więc było to dla nas coś nowego. Dlatego zaczęliśmy od przeszukania Internetu i podpytania znajomych.
Szybko się okazało, że w sprzedaży etui są niby różne, ale bardzo podobne. Zazwyczaj trzeba zdjąć do transportu oba koła i dodatkowo nimi zabezpieczyć ramę po bokach. Część jest ze sztywnych materiałów, a część z miękkich. Łączy je na pewno jedno – dość wysoka cena. W sumie to niby logiczne – jak zwykła walizka samolotowa chroniąca rzeczy, które uszkodzić trudno kosztuje 300 zł; to torba na rower, który uszkodzić łatwo, będzie kosztować co najmniej 5 razy więcej. Jak na to patrzeć z tej strony, to 10% wartości sprzętu na torbę na niego to niby nie jest dużo. Ale z drugiej strony jest wydatkiem bez sensu, jeśli używa się jej raz na rok.
Jeden ze znajomych polecał przewożenie w specjalnie uszytej torbie, wzmocnionej po prostu grubym kartonem. Minus tego rozwiązania – po wyciągnięciu roweru torba była dość trudna w przenoszeniu. My chcieliśmy rowerów używać również do dojazdów z lotniska i na lotnisko, pomiędzy miejscowościami, itd. Dlatego nam zależało, żeby pusta torba była jak najbardziej kompaktowa. To też dyskwalifikowało bardzo polecane torby Evoc – nawet najdroższe modele składały się dość opornie i to raczej do wygodnego przechowywania, a nie przewożenia.
Najbardziej kompaktowym rozwiązaniem jakie znaleźliśmy, było to zalecane przez British Airlines. Po prostu przyjeżdżasz na lotnisko rowerem, dajesz im go, a oni go zawijają w folię. Dzięki temu bagażowi przy załadunku i rozładunku widzieli, co to dokładnie jest i mogli cały pakunek odpowiednio zabezpieczyć. Rozwiązanie dosyć hardcore-owe jeśli chcesz być spokojny, że rowerowi nic się nie stanie, ale jeśli to się sprawdza, to czemu nie. My na folię się nie zdecydowaliśmy, bo chcieliśmy z rowerami przewieźć jeszcze kilka rzeczy (kaski, plecaki i buty rowerowe, narzędzia). Za to nas wytyczne brytyjskie przekonały, że te torby nie muszą być pancerne.
Maszynę do szycia w domu mamy, więc postanowiliśmy zaeksperymentować – kupiliśmy pseudo cordurę (codurę), zamek i etui uszyliśmy sami. Z braku czasu oczywiście robiliśmy to niecałe 24h przed odlotem…
Etui miało bardzo prostą formę – prostopadłościanu 1,5 na 1 na 0,3 m z zamkiem przez 3 ścianki na najwęższym wymiarze. Rower wkładało się do niego ze ściągniętymi kołami (i pedałami), wzmacniało z boków przyklejonymi taśmą do ramy kołami (bez tarcz). W kluczowych miejscach zabezpieczyliśmy całość pianką (amortyzator, przerzutka, haki kół, zębatka, zewnętrzne osie kół (końce piast)). W wolne miejsca wrzuciliśmy co się dało, starając się to troczyć lub przyklejać taśmą do ramy. Po zamknięciu całość ściągaliśmy pasem.
Na lotnisku w Katowicach każdy z nas miał po “sprzęcie sportowym” i bagażu podręcznym (plecak 30-35l).
Zabezpieczenie rowerów sprawdziło się bardzo dobrze. Wyszły z tego bez najmniejszego szwanku. Ewentualnie, jakby ktoś chciał być bardziej przezorny, można dodatkowo zabezpieczyć wahacz przed zagięciem poprzez włożenie w niego “sztucznej piasty”. Czyli czegoś ze sztywnego materiału, co będzie akurat wchodzić w haki, np. xx. Nam się akurat wahacz nie wygiął, ale zauważyliśmy, że jest to możliwe.
Po wylądowaniu wystarczyło złożyć rowery, lekko przepakować bagaże (po plecaku rowerowym i zwykłym 30-35l na łebka), zwinąć torbę, przytroczyć ją do kiery razem z piankami i ruszać w drogę. Dzięki temu można było wykorzystywać wiezione kawał drogi rowery nie tylko na szlakach, ale także jako środek transportu.