Jako projektanci tras często spotykamy się z pytaniem, które rozwiązanie jest lepsze – trasy przeznaczone wyłącznie dla jednej grupy użytkowników, czy trasy współdzielone, na której można spotkać np. zarówno rowerzystów, jak i pieszych czy biegaczy. Pytający zazwyczaj spodziewają się odpowiedzi niewspółdzielone i są bardzo zdziwieni gdy zazwyczaj jej od nas nie uzyskują. Czemu ich w tej kwestii instynkt zawodzi?
Być może wynika to z faktu, że jesteśmy bardziej przyzwyczajeni do miejskiego systemu podziału szlaków. Od najmłodszych lat zatroskani rodzice wpajali nam, że ulica jest dla samochodów, ścieżka rowerowa dla rowerów, a chodnik dla pieszych. Nic złego w tym systemie nie ma (o ile ścieżka rowerowa faktycznie jest), trzeba tylko pamiętać, że został on zaprojektowany dla miast, czyli miejsc o dużym natężeniu ruchu.
W lasach natężenie ruchu jest zazwyczaj zdecydowanie mniejsze, przypomina bardziej to spotykane na górskich szlakach. Wiadomo, zdarzają się miejsca bardziej ruchliwe (w górach przy wyciągach czy schroniskach, w lasach przy miejscowościach), ale często można nie spotkać nikogo na szlaku przez cały dzień. Większość użytkowników instynktownie to wyczuwa i podświadomie przechodzi w lasach z miejskich zasad na etykietę górską. Która znowu się opiera na tym, czego uczyli rodzice, czyli nie krzycz, nie strasz zwierząt, mijając innych się przywitaj.
Problem polega na tym, że ta górska etykieta do tej pory nie musiała uwzględniać rowerzystów. Zdarzali się narciarze, ale rowerzyści nie. Przyczyna jest oczywiście banalna – do niedawna kolarstwo górskie nie istniało, więc rowery nie były przystosowane do poruszania się po nierównościach i nie spotykało się ich poza gładkimi drogami. Jak jakiś rowerzysta zapuścił się na wąską ścieżkę, było to tak dziwne, że wszyscy przystawali, schodzili z drogi i patrzyli na to dziwo. Więc problemów z tłokiem nie było.
Teraz rowerzystów jest coraz więcej i zapuszczają się na coraz bardziej kamieniste trasy, często szokując przypadkowych przechodniów, że w ogóle po czymś takim da się jechać. Gdy już ochłoną, próbują się odnaleźć w nieznanej sytuacji, a że odruchem ludzkim jest stosowanie wtedy znanych rozwiązań, sugerują wprowadzenie w lasach miejskiego systemu szlaków komunikacyjnych. Co się wtedy dzieje?
Nam rowerzystom w pierwszej chwili wydaje się, że to super pomysł – nie spotkamy wtedy na trasie nikogo poza rowerzystami, będziemy mieli wiekszą swobodę. Tyle że to stwierdzenie może być prawdziwe tylko gdy je poprzemy statystykami. Owszem, są takie odcinki tras, na których piesi mogą się często pojawiać (przy miejscowościach), ale są też takie, na których nie pojawią się nigdy. Wynika to z prostej przyczyny – inny zasięg i inna motywacja do pokonywania kilometrów. Dla rowerzysty frajdą jest po prostu jazda, pieszy najczęściej chce dostać się z punktu A do B. Czasem też wychodzi „tylko się przejść”, ale wtedy jego zasięg jest zazwyczaj bardzo mały – nie dojdzie daleko.
Ale na potrzeby tego artykułu załóżmy, że faktycznie, natężenie ruchu na trasie się zmniejszy. Co wtedy wydaje się nam rowerzystom? Że trasa wyłącznie dla rowerów to tor wyścigowy! Nie musimy się przejmować wpadnięciem na pieszego za zakrętem! I pędzimy, pędzimy, a tu nagle zonk – przed nami pojawił się wolniejszy rowerzysta i koniec ścigania. Bo zapominamy, że brak innych użytkowników niż rowerzyści nadal nie zmienia faktu, że trasa jest używana przez kogoś poza nami. Szlak rowerowy to nie tor wyścigowy. Owszem, czasem na szlaku rowerowym odbywają się zawody i wtedy staje się trasą do ścigania, ale tylko pod warunkiem, że organizator imprezy zadba o odpowiednie przygotowanie i zabezpieczenia trasy. Więc, fanie Stravy, weź głęboki oddech i zachowaj gorączkę ścigania na wyścig. Czasami trafisz na wyludniony („wyrowerzony”) szlak i będziesz mógł pojechać szybciej, ale nie próbuj nic na siłę kosztem bezpieczeństwa innych użytkowników. To tak jak nielegalne rajdy na ulicach – głupie ryzyko. Gdy szlak nie jest odpowiednio przygotowany i zabezpieczony, zawsze może coś się na nim pojawić – czy to kumpel, który pojechał przed nami się wywali, czy to drzewo się przewróci (choć wczoraj wieczorem jeszcze stało!), czy chociażby wyskoczy nam jeleń. Tak naprawdę fakt, czy to trasa współdzielona czy nie nic nie zmienia – zawsze powinniśmy pozostać czujni, bo wjechanie w rowerzystę, pieszego, zwierzę czy drzewo może mieć równie nieprzyjemne konsekwencje.
Ale wróćmy do naszej niewspółdzielonej trasy. Jest mniej ruchliwa, ale i tak nie do ścigania. Co poza tym się zmienia? Na pewno rowerzyście zwiększa się wrażenie posiadania trasy – w końcu ta trasa jest „tylko dla rowerów”. Pytanie brzmi czy ta zmiana jest pozytywna? W końcu gdy człowiek traktuje coś jako swoją własność, broniąc jej jest skłonny do negatywnych reakcji, w tym agresji. Często obserwujemy to w trakcie szkoleń na świeradowskich singletrackach – gdy ktoś, komu się wydaje, że trasa jest tylko dla rowerów zaczyna wrzeszczeć na spotkanych na ścieżce pieszych, nierzadko używając języka z rynsztoka. A przecież trasy w Świeradowie są i zawsze były współdzielone, więc piesi mogą się po nich poruszać.
Mało tego, w momencie gdy rowerzyści mają swoje trasy, inne grupy użytkowników lasu też chcą mieć trasy tylko dla siebie. I tak piesi mają swoje, biegacze swoje, las jest poprzecinany ścieżkami i najeżony zakazami wjazdu oraz zakazami wstępu. Piesi nam nie chodzą pod kołami, ale automatycznie my nie możemy korzystać ze szlaków pieszych. A przecież często z nich korzystamy czy to jako dojazd czy po prostu jako urozmaicanie. Wyobrażacie sobie jeżdżenie koła Świeradowa bez zjazdu ze Stogu Izerskiego czy z Sępiej Góry? Bo ja nie! Do tego wpływ miliona tras na krajobraz i środowisko jest zdecydowanie większy, wytwarzają się sztuczne granice społeczne pomiędzy różnymi użytkownikami lasu (wojny w gminie kto teraz dostanie trasę), a zarządcy tras mają więcej roboty ze znakowaniem tras (zakazy) i pilnowaniem, żeby oznaczenia nie znikły.
A pilnować muszą, bo gdy na trasie wyłącznie dla rowerów zdarzy się wypadek z udziałem innego użytkownika lasu, odpowiedzialność zarządcy jest większa. Czemu? Trzeba pamiętać, że w polskich lasach (o ile nie są to lasy prywatne) nie trzeba się poruszać po ścieżkach, można też iść na przełaj, z czego korzystają jagodziarze czy grzybiarze (czy ludzie-koty którzy po prostu nie lubią chodzić utartymi ścieżkami). Oznaczeń zakazu wstępu nie ma sensu dawać na całym przebiegu trasu, czy tym bardziej jej ogradzać jakimiś barierkami jak przy zawodach. Wpływ na środowisko i ingerencja w krajobraz byłyby zbyt duże. Więc ryzyko pojawienia się kogoś (czy jak mówiłam parę akapitów wyżej czegoś) na trasie zawsze pozostanie, co na trasie niewspółdzielonej może rowerzystę bardziej zaskoczyć, bo po prostu nie spodziewa się pieszych. I gdy wypadek się zdarzy, odpowiedzialność spadnie na zarządcę, bo o ile nie postawi barierki, przysłowiowy grzybiarz zawsze może powiedzieć, że nie wiedział, że to jest trasa wyłącznie dla rowerów.
W momencie gdy ta trasa jest współdzielona, jej użytkownicy z definicji są czujni, bo muszą uważać na innych. W końcu wszyscy chcemy korzystać z tego samego zasobu (lasu), co jest możliwe jedynie wtedy, gdy wszyscy się szanujemy. Dlatego tak ważne jest stosowanie górskiej etykiety na współdzielonych szlakach. Przywitać się z kimś, uśmiechnąć. I tu apel do rowerzystów – dajcie się pieszemu oswoić z twoją obecnością, zwolnijcie, przywitajcie się i mijajcie go powoli. To nie zawody, to wycieczka po lesie.
Oczywiście nie mówimy, że współdzielone trasy są zawsze najlepszą opcją. Ważne jest jednak to, żeby ograniczanie ilości grup użytkowników było świadome i podparte danymi. Czyli trasa nie może być niewspółdzielona, bo nam się wydaje, że byłby na niej większy ruch, tylko trzeba sytuację przeanalizować – szlak jest bezpośrednio przy miejscowości, po drodze do punktu widokowego, który jest największą atrakcją w okolicy, pieszych będą tłumy, więc trasa może być dla jednej grupy użytkowników. W Szwajcarii stworzono model statystyczny, z którego można korzystać jeszcze przed budową szlaku. Dla zainteresowanych dokładamy link do niego.
Podsumowując, trasy niewspółdzielone mają tak naprawdę tylko jeden plus – pozwalają trochę regulować ilość osób korzystających z danego szlaku. Więc jeśli są przesłanki, że będzie to konieczne, warto tą opcję rozważyć, robiąc analizę. Jeśli nie – róbmy szlaki współdzielone. Jest to najlepsze rozwiązanie dla wszystkich – rowerzystów, pieszych, biegaczy, inwestorów oraz zarządców tras i terenu. A korzystając ze szlaków pamiętajmy o szanowaniu innych użytkowników. Każdy uśmiech sprawi, że wycieczka stanie się lepsza.