Tu każdy może dokończyć zdanie według własnej listy życzeń – bardziej technicznie, płynnie, po ciekawszych/trudniejszych trasach, jak pros? W sumie nie ma znaczenia czym zakończymy to pytanie, zawsze można na nie odpowiedzieć lekko zmodyfikowaną mądrością ludową: żeby jeździć trzeba jeździć. Ile się da, kiedy się da, po czym się da.
Co do efektywności regularnej jazdy nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Nie dość, że kondycja znacznie się poprawia, to głowa ma czas się napatrzeć na co trudniejsze rzeczy i się z nimi oswoić. Dlatego np. my, instruktorzy MTB, pilnujemy żeby jeździć jak najwięcej, nawet gdy mamy 6 dni szkoleń w tygodniu w szczycie sezonu. Z tego samego powodu nie zapadamy w sen zimowy, śnieg i mróz naszym rowerom są nie straszne, co trochę dziwi mijanych narciarzy. No a przed rozpoczęciem sezonu szkoleniowego wyjeżdżamy na poszukiwania słońca i sekcji, by się rozjeździć technicznie. I to dlatego jak później pokazujemy uczestnikom nawet trudne sekcje wygląda to łatwo.
Wiadomo, to jest krok numer dwa w przygodzie z dwoma kółkami. Jeśli dopiero zaczynamy jeździć, nie ma sensu uczyć się na własnych błędach, lepiej szukać wskazówek u kogoś z doświadczeniem, czyli po prostu zapisać się na szkolenia techniki jazdy. Jak wiesz dokładnie co masz robić, dużo łatwiej jechać pewnie, a przez to jest więcej zabawy.
Ci którzy na kilku szkoleniach już byli pewnie zauważyli, że postępy były największe na samym początku. Później, przy trudniejszych rzeczach to jakoś tak zwolniło. Ba, przy niektórych, bardziej złożonych technikach, po wielokrotnych próbach cel wydaje się równie odległy jak na początku. Jest to jak najbardziej normalne – te postępy są, tylko czasem trudno na siebie spojrzeć z boku i je dostrzec. Grunt żeby nie przestać próbować, bo samo na pewno się nie zrobi. Jeśli dzieje się to w trakcie szkoleń, instruktor pomoże jakąś wskazówką czy pośrednim ćwiczeniem. Co zrobić żeby motywacja nie spadła jak ćwiczymy samemu?
Niektórzy potrafią zagryźć zęby i w trakcie każdego wyjścia na rower poświęcić sztywne 20 minut na ćwiczenie. Jak najbardziej jest to dobre rozwiązanie, systematyczność zawsze daje najlepsze rezultaty. Nie jest jednak dla wszystkich. Co innego? Można po prostu jeździć ile się da. Nie ważne czy słońce, deszcz, śnieg czy mróz, kręcić albo codziennie albo po prostu bardzo regularnie. Nie trzeba skupiać się na ćwiczeniu jednego elementu, ale przez jeżdżenie dużo i często siłą rzeczy się powtarza dane trasy/sekcje. Za tym idą rozjeżdżenie i postępy. Zajmuje to więcej czasu i jest ryzyko przesytu okolicznymi ścieżkami, ale nie ma mozolnych ćwiczeń. A o nowe trasy łatwo – wystarczy wybrać się na wakacje z rowerem.
Wyjazd MTB nas potrafi zmotywować do wszystkiego. Jeżdżenia jak najwięcej (żeby nie umierać kondycyjnie), próbowania coraz trudniejszych sekcji (po co sprowadzać jak można jechać), żmudnej pracy nad zaawansowanymi technikami (bo a nuż się przyda) i robienia nadgodzin (w końcu za darmo nie pojedziesz). Tylko wyjazd musi być dobry – odpowiednio długi, w miejsce pełne tras, które dają wyzwanie i w odpowiednich proporcjach jazdy do odpoczynku. Choć te ostatnie to najlepiej załatwić adekwatnym przygotowaniem kondycyjnym, bo z doświadczenia wiemy, że jeśli trasy są genialne, to wchodzi się w tryb 100% jazdy. Odpocznie się później – w domu, aucie, samolocie, po śmierci. I tak wyjazd nas motywuje do pracy nad sobą, jedziemy, dobrze się bawimy (a przy tym progresujemy), potem w lepszej formie wracamy i jeździ nam się lepiej, progresujemy…. I tak w kółko.
Kiedyś myśleliśmy, że minimalna długość takich wakacji na rowerze to 10 dni. Wydaje się to w sam raz, żeby poczuć że się wyjechało z domu oraz oswoić i rozjeździć nawet po trasach zupełnie odmiennych niż te w Polsce. No a jeśli lot zajmuje więcej niż parę godzin to odpowiednio dłużej, żeby miało to sens. Ale w tym sezonie przez COVID z zaplanowanymi 2,5 tygodni wyjazdu zrobiło nam się prawie 11, więc mieliśmy okazję przetestować inne rozwiązania.
Wnioski? Intensywny wyjazd jest dobry, zwłaszcza na rozjeżdżenie; ale jak dodasz do tego codzienną, porządną jazdę po niełatwych rzeczach, nawet nie zauważasz kiedy przyspieszysz. A przy okazji masz czas popracować nad pokonaniem nawet największych wyzwań i może nawet parę zdjęć z tego zostanie, w końcu to już nie pierwszy raz na tym szlaku.
Dla każdego pewnie co innego w godzinach jazdy będzie oznaczać intensywny wyjazd. My na naszych wakacjach z rowerem zakładamy, że większość dni jeździmy po prostu na całodniowe wycieczki po trasach, które są technicznym wyzwaniem. Gdy po dwóch tygodniach utknęliśmy na dłużej trzeba było co któreś wyjście skrócić, żeby się nie przeciążyć. Ale ogólnie jeździliśmy codziennie (nic innego nie było można robić) i wszędzie rowerem – w góry, na plażę, na zakupy. I wyszło z tego najlepsze rozjeżdżenie jakie kiedykolwiek mieliśmy.
Główna zasada zdecydowanie zostaje – żeby jeździć trzeba jeździć. Tak dobitnie nam to ten sezon pokazał, że postanowiliśmy dodać do naszej oferty szkolenia+. Są to szkolenia dłuższe, 6-dniowe, w Polsce i Izraelu. Będziemy na nich nie tylko wprowadzać zagadnienia techniki jazdy, ale także dużo jeździć po ciekawych trasach, żeby wszystko solidnie urtwalić jeszcze w trakcie tego samego wyjazdu w góry. Więcej znajdziesz w Rozkręć się szkoleniami 2021.