Wakacje MTB pełne słońca
Tej wiosny zawitaliśmy do Izraela już po raz piąty, z czego czwarty z rowerami. A że przez światowe korona-szaleństwo z zaplanowanych 2,5 zrobiło się 11 tygodni, to dobry pretekst żeby nasze wyjazdy podsumować jakimś artykułem, a nawet ich serią. Nazwiemy ją Rowerem po Izraelu, a poniższy wpis jest jej pierwszą częścią, do pozostałych linki znajdziesz na dole strony.
Dlaczego Izrael? Pierwszy raz pojechaliśmy, bo zaprosili nas znajomi. Wynajęliśmy auto, przejechaliśmy wszystkie atrakcje wzdłuż i wszerz, co pozwoliło nam złapać ogólny ogar kraju. Każdy kolejny wyjazd był po to, żeby się dobrze wyjeździć na rowerze, gdy w naszym kraju śnieg, plucha czy ogólnie aura niezbyt motywująca do wychodzenia z domu. Dodatkowo jazda po tutejszych pustyniach jest tak inna niż po europejskich lasach, że zawsze były to dla nas bardzo egzotyczne wyjazdy.
Na początek rozwiejemy mity jakie możecie mieć o Izraelu. Zacznijmy może od bezpieczeństwa. Często po powrocie słyszeliśmy pytanie czy się nie baliśmy, co ogólnie zawsze wydawało nam się przesadzone. Wiadomo, są rzeczy do których trzeba się było przyzwyczaić, zwłaszcza jak na co dzień mieszka się przy granicy, która już trochę zapomniała co to oficjalnie oznacza. W Izraelu czuć że te granice są i nie każda jest przyjaźnie nastawiona. Przynajmniej politycznie, bo zwykłych ludzi tak naprawdę obchodzi to mało albo wcale. Zarówno Izraelczycy jak i Palestyńczycy witali się z nami równie przyjaźnie jak byliśmy sami i też w towarzystwie jednych i drugich.
Więc ogólne nastawienie lokalnych mieszkańców do turystów jest bardzo pozytywne. Przy tym jest jedna rzecz, która zawsze zaskakuje i wzmaga niepokój u chyba każdego przyjezdnego z Europy – wszechobecni żołnierze. Służba wojskowa w Izraelu jest obowiązkowa, poborowi w trakcie jej trwania zazwyczaj muszą być w mundurach i z bronią. Jak ktoś tak jak my zbrojnych na ulicach nie pamięta, to co najmniej jeden wyjazd mu zajmie przyzwyczajenie się do nich. Przy każdym kolejnym już tak to nie uderza, zwłaszcza gdy widzisz ich w luźnych sytuacjach – np. jak dziewczyny tańczą wysiadając z samochodu przed dworcem autobusowym. Nadal z bronią przewieszoną przez ramię.
Paradoksalnie z czasem ta wszechobecność żołnierzy zaczyna wręcz wzmagać poczucie bezpieczeństwa. Bo, patrząc na to pragmatycznie, wywiad i wojsko są na tyle sprawne, że jedyne czego można się obawiać w Izraelu, to jakiegoś szaleńca z nożem. A ci raczej mundurów unikają, więc im tych więcej, tym nożowników mniej. Fakt, prawdopodobieństwo że ktoś będzie w Izrael strzelał jest może większe niż w Polskę, ale co z tego skoro tarcza antyrakietowa działa bardzo dobrze. Wiemy, bo już za pierwszym wyjazdem załapaliśmy się na „próbkę” – ktoś strzelił, zostało zestrzelone, życie potoczyło się dalej. Więcej „próbek” w trakcie naszych wyjazdów nie było.
Kolejnym mitem jest to, że Izrael jest za drogi. Drogi? My już dawno stwierdziliśmy, że nawet najdroższy kraj można zwiedzić w miarę budżetowo, jeśli tylko nie będzie się szaleć. Zazwyczaj wystarczy knajpy zamienić na markety i jeść to, co miejscowi. Czyli lepiej sera żółtego, jogurtów i jabłek najeść się w Polsce, a na wyjeździe przejść na banany, daktyle, awokado, ogólnie cytrusy (zwłaszcza te z Jaffa) hummus i falafel. Wszystko to łatwo znaleźć tańsze i lepsze niż w Polsce. Do tego noclegi w hostelach lub Airbnb i da się zwiedzić Izrael oszczędnie. Nie będzie to nigdy najtańsza destynacja, ale spokojnie da się nie zbankrutować.
A na pewne rzeczy nigdy nie będzie dało się przypiąć ceny – niesamowitą gościnność, bogatą historię, surowe piękno pustyni i lasery z nieba – wszechobecne, czasem bezlitosne, ale będące dobrą odskocznią od niejezdnej pogody w Polsce. Wiadomo, czasami się trafi tak, że można u nas jeździć przez cały rok. Nie zawsze po trasach w wyższych partiach gór, ale gdzieś niżej pokulać się da. Tyle że jest taki okres, że w Izraelu jeździ się po prostu przyjemniej – w słońcu, ciepełku i po suchym.
My tam zazwyczaj jeździmy albo tuż przed rozpoczęciem sezonu w Polsce (marzec/kwiecień) albo w środku zimy (styczeń/luty). Te pierwsze wyjazdy zawsze były pod hasłem dobrego wyjeżdżenia się przed sezonem (żeby potem hardcory robić od niechcenia, a nie być na nich sztywnym jak drewno). Zaczynaliśmy wtedy od łatwiejszych technicznie tras, a kończyliśmy na najtrudniejszych, które w Izraelu są z dobrym pazurem – klify, ekspozycja, wąsko, luźna nawierzchnia, kamienie, dropy… Tej techniczności też szukaliśmy na wyjazdach zimowych, żeby mieć dobre sekcje do przetestowania nowego sprzętu, gdy europejskie smaczki przykryte są kołderką śniegu. Ogólnie izraelskie pustynne enduro przypadło nam do gustu bardzo (ścisła czołówka w rankingu POMBA) i zawsze dla niego tam wracamy, ale miłośnicy bardziej płynnej jazdy też będą mieli z czego wybierać. My mamy już spore pokrycie miejscówek w wielu zakątkach kraju, więcej o tych najbardziej przez nas polecanych oraz opisy regionów znajdziesz w artykułach podlinkowanych na końcu tego wpisu.
Czy musieliśmy się jakoś specjalnie przygotowywać do wyjazdów? Kondycję mieliśmy, dobry ogar map też, więc planowanie codziennych wycieczek nie było problemem. Ale i tak warto było przejechać się z lokalesami – Talem z Sababike, Iftachem z Allride, Zoharem z JNF, Omarem z Jerozolimy, Manorem z eilackiego Rosen&Metz, Eranem z Eilatu. Nie tylko pokazywali nam ciekawe trasy i opowiadali o lokalnej sytuacji, ale też dzielili się kawą, a w czasach Korony pomagali rozkminić z hebrajskiego wiadomości i transport publiczny. Do tego też dawali tipy jaki sprzęt się sprawdza w izraelskich warunkach.
Bo akurat sprzętowo warto się do wyjazdu przygotować – nie zawsze to, co się sprawdza u nas, będzie tam działało. Pakując się trzeba uwzględnić inną nawierzchnię, nieprzyjazną florę (pełno kolców) i dużo mniejszą wilgotność. Oczywiście zawsze można ratować się częstym odwiedzaniem sklepów rowerowych na miejscu, ale trzeba mieć na uwadze, że może nie być od ręki szpeju do którego jesteśmy przyzwyczajeni (np. czegokolwiek na koła 27,5 cala, które w Izraelu praktycznie nie istnieją). No i nie w każdej miejscowości znajdziesz sklep rowerowy. Dlatego lepiej dmuchać na zimne i przed wyjazdem zrobić pełen serwis amortyzacji, zawieszenia i napędu, zaopatrzyć się w nowe opony o szerokim balonie i dobrym bieżniku oraz zalać świeżym uszczelniaczem albo opony albo dętki. Dzięki temu na wyjeździe będzie można się skupić na jeżdżeniu a nie śrubkowaniu czy pompowaniu kół.
Ta seria wpisów to ułamek tego, czego się podczas naszych wyjazdów dowiedzieliśmy o MTB w Izraelu. Z czystym sumieniem jesteśmy w stanie polecić się jako pustynnych przewodników, zwłaszcza w okolicach Eilatu (miejscowi nam przydzielili status honorowych lokalesów). Ogólnie trasy enduro w Izraelu oceniamy jako jedne z najlepszych na świecie i tęsknimy za nimi zawsze już tuż po powrocie do Polski, nawet jeśli wyjazd trwa 11 tygodni. Mamy wrażenie że pustynne enduro nigdy się nam nie znudzi.
Czytaj więcej
Chcesz dowiedzieć więcej o poszczególnych miejscówkach? Czytaj dalej w kolejnych odsłonach serii:
- Rowerem po Izraelu cz. II: Ludzie, kwiaty, zabytki i trasy;
- Rowerem po Izraelu cz. III: Pustynny raj MTB.
Już chcesz pojechać z nami do Izraela?
Masz taką okazję, bo od 2021 organizujemy wyjazdowe szkolenia UCIEKNIJ PRZED ZIMĄ.