Każdego rowerzystę bez względu na wiek, rodzaj maszyny i upodobania do tras łączą dwie potrzeby – chcą jeździć jak najwięcej i mieć z tego dużo frajdy. My jako kolarze górscy nie jesteśmy inni, dlatego uśmiech pojawia się na naszych twarzach jak słyszymy o nowych inicjatywach budowy tras MTB. Jest ich coraz więcej, więc w głowach wykluwa nam się wizja polskiego rowerowego raju – gdzie nie będziemy, tam będzie po czym pojeździć. Zanim jednak zaczniemy świętować przy każdym otwarciu nowej ścieżki, przydałoby się zastanowić dokąd ona nas doprowadzi. Chodzi mi o to czy na jej końcu faktycznie będzie rowerowy raj czy zbiorowisko tras upadłych.
Naszym problemem jako kolarzy górskich jest to, że wszystko wydaje się nam lepsze od oznaczonych szlaków rowerowych, które mamy koło domu. Trudno się dziwić, skoro większość z nich to szerokie drogi szutrowe, które z MTB mają tyle wspólnego, że są w górach. Można na nich podjechać, zjechać, pooglądać widoki, ale na dłuższą metę przede wszystkim się zanudzić, szczególnie przy jeździe rekreacyjnej. Dlatego tak bardzo chcemy przyklaskiwać inicjatywom, które rzucają hasłami takimi jak „specjalnie dla MTB”, „wąskie”, „z ficzerami specjalnie dla kolarzy górskich”, „jak widzieliście na filmach rowerowych”. Trzeba jednak uważać, bo nawet jak szuter zwęzisz, postawisz na nim hopy, znak z napisem MTB i Canada Approved, to nie poczujesz na nim prawdziwego flow. Fakt, będzie jechało się nim lepiej niż wcześniej, ale do tych tras z filmów rowerowych dalej dużo mu będzie brakowało. Dlaczego więc coś takiego wspierać?
Niektórzy mówią, że każda inicjatywa jest dobra, bo jakikolwiek ruch jest lepszy niż stagnacja. Pozwala próbować różnych rozwiązań, wymyślać nowe, eksperymentować. Tyle że w przypadku tras rowerowych moglibyśmy sobie na coś takiego pozwolić jedynie w rzeczywistości wirtualnej. Tu i teraz nieskończona ilość prób jest nierealna – po pierwsze zwyczajnie zabrakłoby na to miejsca w górach i lasach (mają ograniczoną powierzchnię); po drugie nadleśnictwa i obrońcy przyrody nigdy by na to nie pozwolili (zamiast natury byłyby same ścieżki); po trzecie – inni użytkownicy lasu potraktowaliby to jako wrogie przechwycenie terytorium. Więc ślepy rozwój zdecydowanie nie jest tu rozwiązaniem – może się skończyć zupełną blokadą tego typu inicjatyw przez właścicieli i zarządców terenu, obrońców przyrody czy innych użytkowników lasu.
Dlatego zdecydowanie lepszą odpowiedzią jest wspieranie tych projektów, które stawiają nie tylko na powstawanie nowych tras, ale także szanują pozostałych partnerów tego typu inicjatyw. Jest to dość logiczne – jeśli chcemy jeździć po górach i lasach (a nie tylko po miastach), musimy pilnować żeby nasze trasy nie wpływały niekorzystnie na środowisko, bo inaczej stracimy do niego dostęp. Jeśli nie chcemy konfliktów pomiędzy różnymi użytkownikami lasu, musimy rozumieć i szanować ich potrzeby i pamiętać, że dzielenie się czymś wymaga kompromisów. Jeśli chcemy, żeby głos kolarzy górskich był silny i zjednoczony, nie możemy wspierać tylko tych ścieżek, które są nasze ulubione, ale przede wszystkim takie, które zachęcają do jazdy różnych rowerzystów, w tym tych początkujących. Bo inaczej środowisko MTB nigdy nie urośnie w siłę. Dlatego tak ważne jest, żeby budowa i użytkowanie tras nie ingerowały znacząco w zastany krajobraz, miały znikomy wpływ na środowisko, były trwałe, bezpieczne, przyjemne w użytkowaniu oraz dostępne dla szerokiego grona rowerzystów.
Wszystkie te cechy łączą w sobie zrównoważone trasy rowerowe, nazywane potocznie singlami czy singletrack-ami. Tego typu ścieżek powstaje na świecie coraz więcej z roku na rok i trudno się temu dziwić – bo przy ich wszystkich plusach środowiskowych naprawdę przyjemnie się po nich jeździ. Jak ktoś spróbował na pewno wie, o czym mówię. Są wprawdzie osoby, które uważają, że takie trasy są za łatwe, ale muszą one wziąć pod uwagę fakt, że trudność trasy nie jest cechą definiującą zrównoważone trasy rowerowe. Tego typu trasy mogą być równie dobrze bardzo wymagające technicznie, po prostu te ścieżki, które na tą chwilę są zrealizowane, są prostsze.
Sama nazwa zrównoważone trasy rowerowe już sugeruje, że ich projektowanie to ciągłe szukanie równowagi pomiędzy poszczególnymi aspektami, które się na nie składają. Nie jest to łatwe zadanie, ponieważ zazwyczaj inne rozwiązania byłyby najlepsze dla poszczególnych składowych. Często optymalny przebieg dla ochrony przyrody nie jest idealnym przebiegiem jeśli chodzi o trwałość czy bezpieczeństwo użytkowania. Dlatego projektowanie przebiegu zrównoważonej trasy rowerowej i poszczególnych jej odcinków to ciągłe szukanie kompromisów pomiędzy poszczególnymi aspektami tych tras, oraz pilnowanie, żeby któryś z elementów nie ucierpiał za bardzo. Bo wystarczy że trasa spełnia wszystkie aspekty poza jednym i już trasa nie jest zrównoważona. Dlatego projekty tego typu tras muszą być dokładne i przekazywać także ideę za nimi.
Kolejną kwestią jest realizacja tego projektu. W związku z tym, że jest on kompromisem pomiędzy wieloma czynnikami, każde nawet małe odstępstwo może mieć duże konsekwencje. Nie trzymanie się przebiegu może skutkować np. zbieraniem się wody na ścieżce, przez co nie jest ona trwała, a tym samym nie jest zrównoważona. Dalej będzie się dało po niej przejechać na rowerze i będzie to przyjemniejsze niż jazda po szutrze, ale po deszczu pojawią się kałuże, a po jakimś czasie woda zupełnie zniszczy nawierzchnię ścieżki. Poza tym ocenianie trasy na zasadzie „da się przejechać” jest średnio miarodajne na rowerze górskim, w końcu został on zaprojektowany do pokonywania nierówności. Jak mu rowerzysta zbytnio nie przeszkadza może nawet jechać bez ścieżki – po kłodach, kamieniach, pniakach, rowach itd.
Błędy w projekcie i wykonaniu zrównoważonych tras rowerowych znacząco wpływają na to czy można te trasy dalej nazywać zrównoważonymi, czy raczej upadłymi. A te ostatnie nie prowadzą do rowerowego raju, tylko do powolnej śmierci budowania szlaków specjalnie dla rowerów. Dlatego ważne jest, żeby nie pozwolić do takiego stanu doprowadzić, tylko żądać wysokiej jakości. Wprawdzie niektóre z błędów projektowych/wykonawczych są zauważalne tylko dla fachowego oka, ale skutki wszystkich poczuje każdy. Do najbardziej oczywistych należą kałuże (złe odprowadzenie wody), tarki od hamowania (źle poprowadzony przebieg, bez zwolnień w kluczowych miejscach), zła nawierzchnia (np. źle zagęszczona, przez co luźna i łatwo wypaść poza ścieżkę). Jak coś takiego widzicie, powiedzcie o tym zarządcy ścieżki.
Podsumowując, jako rowerzyści musimy przestać porównywać budowane trasy z drogami szutrowymi, bo wtedy każda realizacja będzie się nam wydawać świetna. Fajna trasa to za mało, wymagajmy żeby była zrównoważona. Nie dość, że po takiej jeździ się znacznie lepiej, to jeszcze szanuje środowisko, jest trwała, bezpieczna i dostępna dla szerokiego grona użytkowników. Tylko takie trasy zapewnią nam dostęp do gór i lasów, pozwolą kolarstwu górskiemu się rozwijać i spełnić nasz sen o rowerowym raju. Jeśli więc widzimy błędy, nie poklepujmy samorządów po plecach tylko zacznijmy je rozliczać. Nie pytajmy kiedy powstaną nowe ścieżki, tylko kiedy istniejące zostaną poprawione. Zero tolerancji dla produktów podrzędnych, które zagrażają środowisku i bezpieczeństwu użytkowników.
Żeby nie być gołosłownym my zaczniemy już teraz. Ten artykuł jest wstępem do serii wpisów, które będą oceniać powstające w tej chwili miejscówki rowerowe. Jak możecie się domyślić z kontekstu niestety większość z nich będzie wołaniem o pomoc – bo to co się w większości z nich dzieje wymaga dużych interwencji. W przeciwnym razie budowa tras specjalnie dla rowerów przestanie być w Polsce wspierana, bo powstają trasy niebezpieczne, nietrwałe i nie szanujące przyrody.